Zanim Stanisław Bareja zaczął robić filmy typu "Miś", kręcił takie właśnie błahe komedyjki, do których ukuto mało pozytywny termin "bareizm". I choć po latach "Małżeństwo z rozsądku" trąci myszką
Zanim Stanisław Bareja zaczął robić filmy typu "Miś", kręcił takie właśnie błahe komedyjki, do których ukuto mało pozytywny termin "bareizm". I choć po latach "Małżeństwo z rozsądku" trąci myszką aż miło, film jest dowodem na to, że lata 60. przyniosły w Polsce wcale przekonującą próbę zmierzenia się z kinem popularnym. Janusz Głowacki napisał kiedyś, że powojenny bohater polskiego kina w zasadzie nie miał życia osobistego, a gdy już rozpinał rozporek, to sypały się z niego łuski. Filmy takie jak "Małżeństwo z rozsądku" były próbą odpowiedzi na Szkołę Polską, narodową martyrologię i obowiązek "poważnego tematu". Bareja chciał kręcić niezobowiązujące komedyjki, które miały rozjaśniać trochę szary pejzaż gomułkowskiej dekady, i trzeba przyznać, że mu się to udało. "Małżeństwo z rozsądku" opowiada historię córki warszawskiego handlarza, rozdartej między miłością do wrażliwego malarza i emablującego ją bazarowego kombinatora. Ojciec dziewczyny, by ukryć własne dochody, postanawia wydać córkę za człowieka, którego pozycja byłaby w stanie usprawiedliwić posiadanie willi i samochodu. Wybór pada na naszego ubogiego plastyka. Przyszły teść wykupuje wszystkie obrazy chłopaka, czyniąc z niego wziętego malarza. Prawda wychodzi podczas wesela, kiedy to… Więcej nie zdradzę, bo fabułka choć do bólu stereotypowa, wymaga jednak uszanowania. Ta naiwna historyjka ma w sobie urok ramotki i jest propozycją dla sentymentalnych. Jest jednocześnie odważną próbą wyłamania się ze schematu kina zaangażowanego. Nikt tu nikogo nie chce rozliczać, nie ma historycznych dylematów, a jedynie histerie uczuć, a świat przedstawiony pokazuje, że Ilona Łepkowska nie pierwsza pokazała nam Warszawę, jakiej nie ma. Współreżyserem filmu jest Jacek Fedorowicz, więc w przeciwieństwie do współczesnych komedii romantycznych "Małżeństwo z rozsądku" broni się świetnym humorem, a także prawdziwie młodzieńczą energią odtwórców głównych ról. Elżbieta Czyżewska i Daniel Olbrychski pokazują, że miłość, nawet przycięta do gatunkowej konwencji, może zachować temperaturę i humor, co powinni wziąć pod uwagę wszyscy świadomi lub nieświadomi naśladowcy mistrza Stanisława.